*************************************************************************************************************

WIADOMOŚCI – TUDÓSÍTÁSOK – ZPRÁVY

DODATEK nr 76 / PŘÍLOHA č. 76

*************************************************************************************************************

 

Jarosław jot-Drużycki – „Skansen, rezerwat, hospicjum... Pod przymusem czy z własnej woli?” / „Skanzén, park, hospic... Z přinucení nebo z vlastní vůle?”

(referat wygłoszony na konferencji naukowej 21.4.2016 r. w Wędryni)

(referát přednesen na vědecké konferencji 21.4.2016 ve Vendryni)

 

Skansen, rezerwat, hospicjum… Te trzy pojęcia, które bardziej lub mniej trafnie miałyby opisać współczesną kondycję Zaolzia (a dokładniej rzecz ujmując – polskości na Zaolziu), dość często są obecne w dyskursie publicznym czy to na wystąpieniach konferencyjnych, czy to w publicystyce, czy wreszcie podczas niezobowiązujących rozmów towarzyskich.

   Terminy te łączy jedno – obszar zamknięty, odseparowany z „normalnego świata” i jego problemów. Cóż to jest skansen? To muzeum pod gołym niebem, a muzeum zawsze prezentuje przeszłość, która została przykryta grubą warstwą teraźniejszości. Rezerwat to wyodrębniony skrawek terenu, na którym umożliwia się rozwijanie życia na starych zasadach, jakby na przekór otaczającej rzeczywistości. I wreszcie hospicjum, miejsce gdzie nieuleczalnie „chory na śmierć” pacjent oczekuje końca, ale ma cały czas zapewnioną opiekę. Z zewnątrz. Zresztą ta opieka z zewnątrz pojawia się i w obu wcześniej przywołanych przypadkach. I podobnie rzecz się ma z Zaolziem. Zaolzie żyje z pomocy zewnętrznej, z subwencji zewnętrznej, wpisując się tym samym w rzadko nagłaśnianą półtorawiekową tradycję Śląska Cieszyńskiego.

    Bo patrząc na historię tego regionu od czasu Wiosny Ludów, od tego przebudzenia się narodowego na obszarze ograniczonym Białką i Ostrawicą, a przeciętym nurtami Wisły, Olzy i Łucyny, można dojść do wniosku, że nie do przecenienia była właśnie ingerencja z zewnątrz. Tak było w przypadku wszystkich trzech silnych tu społeczności: niemieckiej, czeskiej i polskiej. Tutejszym ruchom narodowotwórczym kibicowały Wiedeń, Wrocław, Praga, Brno, Kraków, Lwów… Nas interesują te dwa ostatnie miasta skąd eksportowano polskość. No i datki finansowe tak potrzebne na jej krzewienie.

   Z informacji, których wówczas nie ukrywano, a publikowano skrzętnie w ówczesnej prasie wyraźnie wynika, że szereg inicjatyw, z których do dzisiaj są dumni „Cieszyniocy”, powstało przy pokaźnym wsparciu materialnym Macierzy, głównie z Galicji, czyli Małopolski i Ziemi Lwowskiej, ale także z innych dzielnic, szczególnie tych, będących pod zaborem rosyjskim. Wspomnę choćby powstanie „Domu Polskiego” w Cieszynie (zwanego potem „Domem Narodowym”), subsydiowanie de facto przez galicyjskich czytelników „Gwiazdki Cieszyńskiej”, liczne dary książkowe, dzięki którym powstawały biblioteki i czytelnie, pieniądze spływające na założenie gimnazjum w Orłowej, a wcześniej w Cieszynie i wiele, wiele innych obiektów czy instytucji, w których wkład „z zewnątrz” jest nie do przecenienia.

   By nie być gołosłownym pozwolę sobie na cytat z epoki, dokładnie z wydanej w 1896 roku broszurki, napisanej przez dziennikarza i działacza narodowego Wacława Naake-Nakęskiego, który poznał stosunki ówczesne od podszewki: Rozbudzona pierwotnie przez Stalmacha ofiarność pieniężna z całej Polski na korzyść Cieszyna (…) wzrosła obecnie, zwłaszcza ze strony Galicyi, do rozmiarów rzeczywiście imponujących, gdy się zważy nędzę tej ostatniej dzielnicy na własnych jej śmieciach. Pomoc ze strony Polski, okazywana pieniężnie lub w innej postaci, datuje się od dawna1. I podaje dalej szczegółowo: (…) śmiało twierdzić możemy, że w ciągu ubiegłych lat 35 [lata 1861-96 — przyp. autora] pomoc okazana Śląskowi cieszyńskiemu przez inne dzielnice Polski, da się wyrazić cyfrą 300.000 złr. w przybliżeniu, czyli przeszło 8.500 złr. przeciętnie co rok2.

   Ale jest i druga strona medalu. Można pokusić się o konstatację, że mieszkańcy, a raczej działacze społeczni i narodowi na Śląsku Cieszyńskim dobrze znali swoją wartość i dość rychło zauważyli, że na ich aktywności zależy nie tylko im, ale i owym donatorom z zewnątrz. Dlaczego by zatem nie wykorzystać owych spływających subwencji do partykularnych celów? Bo jakże inaczej można interpretować następujące zaraz w tekście zdanie: Przy takiej pomocy, gdyby pieniądze te były używane racyonalnie na potrzeby najbardziej ważne i pilne, a zatem np. na prasę polityczną i szerzenie oświaty w duchu narodowym i humanitarnym, a nie na „Bazary cieszyńskie”3 lub „Domy narodowe” itp. fikcye, lub co gorsza, spekulacye finansowe, polskość Śląska cieszyńskiego byłyby już dzisiaj wywalczoną na zawsze4. I jeszcze inny ustęp, w którym mowa, że wewnętrzny, pochodzący z Księstwa Cieszyńskiego wkład funduszy dla Macierzy Szkolnej wynosił raptem 8,88 (w zależności od zinterpretowania źródeł) a nawet jedynie 3,26 proc. Udział ten byłby zapewne nieco wyższy, gdyby lud księstwa, zwłaszcza ewangelicki, czuł się bardziej polskim, a zwłaszcza, gdyby wielu zamożniejszych narodowców tutejszych, mniej gardłowało przed Polską o swoim patryotyźmie, a więcej byli ofiarni na podobne cele. Ta ich wstrzemięźliwość w tym kierunku, najlepiej się uwydatnia na funduszu stypendyjnym dla uczniów gimnazyum polskiego, bo udział w nim Ślązaków równy jest zeru. Złożyła się na niego wyłącznie Galicya, w drobnej części Warszawa. W liczbie 200 blisko stypendyów po 80, 100 i więcej złotych, utworzonych przez Galicyan, a więc co najmniej na sumę 20.000 zł. niema ani jednego od cieszyńskieh narodowców. To decyduje o ich wartości obywatelskiej. „Poco mamy naruszać swoję kieszeń, głupia Galicya zapłaci za siebie i za nas!” — oto dewiza, którą się rządzą najgłośniejsi w Cieszyńskiem patryoci, zwłaszcza z kliki michejdowskiej5.

   Ktokolwiek orientuje się choć po trosze w życiu społecznym Zaolzia ostatniej półtrzecia dekady sam dostrzeże ciekawe paralele...

   Ale wróćmy do tematu. Skansen, rezerwat czy hospicjum?

   Sam Śląsk Cieszyński był zawsze w trudnym położeniu, zawsze „pomiędzy”; terenem „już poza, ale i jeszcze nie w”, czy to będzie mowa o Niemczech/Austrii, Czechach/Morawach czy też o Polsce. I dobitnie ukazały to wydarzenia 1848 roku. Każdy z trzech narodów mieszkających wokół uznawał ten obszar jako swój. Teren wprost idealnie nadający się do kulturowej ekspansji by nie powiedzieć wręcz kolonizacji, bo nie wykrystalizowała się tam narodowość śląska (jak to jest choćby w przypadku Konfederacji Szwajcarskiej, gdzie różnorodność językowa bynajmniej nie była przeszkodą do powstania wspólnoty narodowej).

    Natomiast powstała oparta na języku (i jego gwarze) tożsamość regionalna, lokalna, czy to cieszyńska do 1920 roku, czy – w późniejszym okresie – subregionalna, sublokalna wręcz, ta zaolziańska. Jednakże w jej ramach ścierały się od momentu zaistnienia i ścierają się (co jest obecnie aż jaskrawo widoczne w zaolziańskiej części Śląska Cieszyńskiego) dwie tendencje: otwarta – nazwijmy ją tak roboczo – i zamknięta. I dostrzeżono ten problem dość dawno. Na początku 1968 roku Zaolziacy mogli przeczytać poniższy tekst: Długo i z trudem budujemy naszą kulturę społeczną i nigdy nie będzie to łatwe. W tym roku kultura ta liczy 120 lat. Najcenniejsze były zawsze te jej stronice, które chciały coś zdobyć, stworzyć, a nie biernie naśladować. Zawsze groził nam i będzie groził prowincjonalizm, ta choroba skazująca na minimalizm i oderwanie od spraw szerszych. Będziemy musieli unikać prowincjonalizmu tym bardziej, że żyjemy w szczególnych warunkach zawinionej czy niezawinione izolacji. Stąd pierwsza potrzeba — nie dopuszczać do izolacji z którejkolwiek strony, podejmować inicjatywę, wchodzić w życie nie tylko nasze prywatne, bo nikt nie podaruje nam niczego i jesteśmy współgospodarzami tego kraju6.

   Tak pisał w „Głosie Ludu” zmarły w zeszłym roku Władysław Sikora. A dokładnie w pięć lat później Kazimierz Kaszper (używający pseudonimu Kamil), analizując zachowanie się Zaolziaków podczas kolarskich zawodów Wyścigu Pokoju doszedł do następujących wniosków: Trzy odruchy, trzy charakterystyczne cechy zaolziańskiej mentalności, na podstawie których można wnioskować: 1. Zaolzianin kibicuje Polsce, 2. nie demonstruje swych odmiennych poglądów wobec współmieszkańców, 3. odczuwa do tego stopnia własną „inność”, że ani w stosunku do Polaków, ani do Czechów nie używa formy „nasi”. Bo też kto jest „swój”?7

   Ale to pytanie retoryczne. Bo zaraz padła odpowiedź: Nie uchodzi za pobratymca ani współczesny Polak, ani współczesny Czech. Naszym jest „nasz człowiek”, czyli ten urodzony na Zaolziu, kochający pachnące kwiaty (nad Olzą), wyciskające łzy wzruszenia piękne pieśni (dawne) ludu (naszego), urok (naszych) gór i rzeczywistość kominów. Słowem „nasz człowiek” ma być tym miłującym kraj (jak ogród) kominów, świerków i jabłoni, ma się z zapamiętaniem oddawać nostalgicznej zadumie płynącej z upojenia pięknem krajobrazu, ma się, niby Maryna z Hrubego, dać zniewolić, ulec i porwać przyrodzie.

   Ale jesteśmy na Śląsku Cieszyńskim, który to region nie wyróżnia się tylko tym, że krajobraz ma ukształtowany przez Beskidy, rzekę Olzę i Zagłębie Ostrawsko-Karwińskie. Nie atrybuty krajobrazu powinny kształtować autochtona — Polaka. Jakaż to w końcu specyfika dla współczesnej społeczności obco narodowej, która tu mieszka, żyje, pracuje, bawi się. Dla której region jest po prostu miejscem jej istnienia, i która wytwarza nowe, wcale nie krajobrazowe więzi z regionem? Żadna. A w każdym razie nie jest znacząca.

    To wynik hołubienia tradycji, nadawania jej ponadczasowego znaczenia i trzymania jej się, niby jedynej szansy przed postępującą asymilacją. Chorobliwe przywiązanie się do przeszłości, która nas (rzeczywiście) określa, może wyzwolić zupełnie niepożądaną i szkodliwą energię.

   Dlatego czas, by sobie o tym porozmawiać, by przekroczyć granicę stworzoną przez nas samych, a której nazwa: przeszłość. Bo w istocie tylko ją posiadamy, nasza jest tylko przeszłość. Zostawmy ją naukowcom. ZACZNIJMY TWORZYĆ PRZYSZŁOŚĆ8.

   Nie wertowałem, przyznaję, wszystkich numerów „Głosu Ludu”, ale nie zdziwiłbym się zbytnio, gdyby się okazało, że podobnych spostrzeżeń wydrukowano w ostatnim półwieczu na jego łamach znacznie więcej. Odwołam się zatem do tekstu sprzed roku, również zwracającego uwagę na „zamykanie się” Zaolzia i jego mieszkańców. Marian Siedlaczek zajął się „mitem założycielskim”, który jest podstawą do funkcjonowania każdej grupy, począwszy od rodziny a na wspólnocie narodowej czy religijnej kończąc: (…) co jest takim mitem dla Polaka-Zaolziaka? Powstanie Zaolzia w 1920 roku? Wątpię. Odzyskanie tegoż Zaolzia przez Macierz w 1938 r.? Na pewno nie. Coś takiego jednak musi być, skoro Zaolziak nosi w sobie bardzo mocne poczucie swojej odrębności9.

   A doszukuje się w tym, co stało się po drugiej wojnie światowej i definitywnym odłączeniu Zaolzia od państwa polskiego w jakiejkolwiek tego państwa formie.

   Po 1947 roku praktycznie cały nurt życia społecznego Polaków na Zaolziu został przez władze skanalizowany do jednej organizacji — PZKO. Zgoda na jedno tylko ugrupowanie była na tle wielobarwnej palety przedwojennej aktywności Polaków perfidnym zabiegiem politycznym i socjotechnicznym. Z biegiem lat nasza społeczność zdążyła się już oswoić z tym monosystemem do tego stopnia, że w jego łonie zaczęły działać liczne zespoły artystyczne, wybudowano wiele Domów PZKO. Praktycznie całe polskie życie społeczne, artystyczne i towarzyskie toczyło się pod jedną związkową strzechą. Efektem ubocznym było natomiast to, że zaczęły się zacierać różnice tożsamościowe pomiędzy pojęciem Polaka a pezetkaowca. W pochodach pierwszomajowych kroczyli nie Polacy, lecz pezetkaowcy, wiceminister przyjął delegację pezetkaowców, w wyborach wzięli udział kandydaci-pezetkaowcy… (…) Ekwiwalentem narodowości polskiej stało się członkostwo w PZKO.

   To właśnie stopniowe przesunięcie w świadomości widzę jako kamień węgielny dzisiejszego Polaka z Zaolzia, ów mit założycielski10.

   Pytanie tylko czy winić trzeba za to konkretnie ponad czterdziestoletnią dominację jednej organizacji, dominację – co warto zaakcentować – wbrew własnej woli? Grunt na to został przygotowany już wcześniej, kiedy zaczęły być widoczne na Śląsku Cieszyńskim dwie wspomniane wcześniej tendencje, otwarta i zamknięta (albo – by lekko sprowokować Czytelnika – polska i ślązakowska). I tak stało się na wyodrębnionym ze śląsko cieszyńskiego organizmu Zaolziu. I zgadzałbym się z Siedlaczkiem, że „powstanie Zaolziaka” nastąpiło po 1947 a zwłaszcza po 1948 roku. Primo: ówczesne władze nie pozwalały na swobodny rozwój mniejszości narodowych zamieszkujących Czechosłowację. Secundo: u miejscowej ludności uruchomił się syndrom — by ująć to w miarę zgrabnie — „śląsko-cieszyńskiego legalizmu”, którego przyczyn można by się doszukiwać w traumatycznym doświadczeniu wojennym, ciągłych zmianach przynależności państwowej a niejednokrotnie i deklaracji narodowościowej w życiu raptem jednego pokolenia. Wreszcie — co niezmiernie istotne — tertio: stosowanie terminu „Zaolzie”, „zaolziański” było też w tamtych czasach formą manifestacji polskości i niezgody na powojenny status quo, formą sprzeciwu wobec komunistycznych władz czechosłowackich, które starały się tenże wyrugować tak z oficjalnego dyskursu, jak i z języka potocznego, gdyż jednoznacznie kojarzył się on z Polską, a dokładniej z oderwaniem się od Polski; ale z biegiem czasu — choć nadal asocjacja do owego oderwania od Macierzy była czytelna — to już nie „przez kogoś gwałtem”, tylko z własnej i nieprzymuszonej woli i tak pojęcie „Zaolzie” stało się de facto mniej lub bardziej uświadomionym synonimem aktu „odpępowienia się od Ojczyzny” i wobec tejże stanęło w opozycji, co przełożyło się na frazę — my, Zaolziacy versus wy, Polacy.

   Zagrożenie płynące z nadużywania określenia „Zaolzie” dostrzegają też mieszkańcy tego subregionu. Spotkanie w Książnicy Cieszyńskiej z bystrzyckim przedsiębiorcą Mariuszem Wałachem było zatytułowane „Nie lubię słowa Zaolzie”: Wałach dokładnie wyjaśnił też, dlaczego. Nieustanne określanie naszej części Śląska Cieszyńskiego tym terminem powoduje, że odcinamy się coraz bardziej od narodu polskiego i jego kultury. — Cieszyn został założony podobno tysiąc dwieście lat temu. To może bajka, ale załóżmy, że istnieje od tysiąca lat. Te ziemie rozwijały się jako spójna całość. W 1920 roku zostały sztucznie podzielone. Ten stan trwa od 92 lat. Z jednej strony tysiąc lat, z drugiej dziewięćdziesiąt — to jest nieporównywalne — przekonywał, wskazując na fakt, że dziś czasami nawet historycy nazywają te ziemie Zaolziem, mówiąc o okresie sprzed podziału Śląska Cieszyńskiego, co jest przecież nielogiczne11.

   W 2006 roku dr Józef Szymeczek wysunął tezę (i ta — nie ukrywam — w okresie późniejszym uzyskała potwierdzenie w moich licznych peregrynacjach po Zaolziu, obserwacjach i rozmowach) o swoistej inwersji ewolucyjnej mieszkańców zachodniej części Śląska Cieszyńskiego: Od 1920 roku mniejszość polska na Zaolziu przechodzi jak gdyby taką samą drogę ideową, którą kroczyła do roku 1920, jednakże w odwrotnym kierunku: z wspólnoty narodowej, którą w 1920 r. bezsprzecznie była przekształca się powoli we wspólnotę etniczną – lud polskiego pochodzenia. (...) Subiektywnie też nie czują się Polakami w prawdziwym słowa znaczeniu. Polska dla młodzieży zaolziańskiej jest, jak ujął to w jednym ze swych felietonów miejscowy dziennikarz i poeta Jacek Sikora, „najbliższym państwem obcym”12.

   A w niemal dziesięć lat później Siedlaczek mu sekunduje: Polska stała się dla nas niemal obcym, niezrozumiałym krajem. Mówimy: u nas w Czechach. Nie znamy polskich realiów13.

   I na to samo zwracają uwagę autorzy sejmikowej publikacji „Wizja 2035. Strategia rozwojowa polskości na Zaolziu”: Sprawy dotyczące Polski są często dla Zaolziaków bardzo abstrakcyjne, a co najwyżej traktowane jako ciekawostki. (…) Coraz słabszy jest kontakt z realiami, a zwłaszcza kulturą polską. Dawne ścisłe więzi rodzinne, oparte na wspólnym terytorium Księstwa Cieszyńskiego, w dużej mierze zanikły, a nowe powstają zupełnie wyjątkowo. Kultura polska na Zaolziu jest obecna bardzo sporadycznie14.

   I o ile Szymeczek ciągnie swój wywód stonowanym językiem naukowca, że Polacy na Zaolziu przez lata odłączenia od Macierzy utracili większość obiektywnych atrybutów, które przysługują narodowi – wspólnocie narodowej. Obecnie pozostał im tylko jeden obiektywny atrybut, którym jest język. I to nie literacki język polski, ale gwara śląskopolska, którą się posługują na co dzień15.

    To już w publicystyce Siedlaczka widoczna jest wyraźna sarkastyczna nuta ze sporą dawką ironii wobec swych współziomków: Opanowanie języka polskiego i posługiwanie się nim nie jest już konieczne, gdyż mamy przez naszych badaczy potwierdzone dowody, że gwara, jaką się posługujemy, ma korzenie w staropolszczyźnie. Zatem gwara nasza jest właściwie jeszcze bardziej polska od polszczyzny16. Zaraz dodaje też, że Z umiłowaniem gwary wiąże się kult dla tradycji, a dokładniej — do folkloru. Szukanie i znajdowanie spełnienia w ludowości rozgrzesza nasze oddalanie się od żywej, współczesnej kultury polskiej17.

    Czyż nie na to zwracał niemal pół wieku wcześniej uwagę Kaszper? Na ów folklor? Ten, kojarzony obecnie przede wszystkim z góralszczyzną, jest jednym, bodaj czy nie najważniejszym wyznacznikiem zaolziańskiej odrębności. I nie ma nic wspólnego z „pezetkaoizmem”. Można się oto spotkać z bynajmniej nie odosobnionymi wypowiedziami, że kultywowanie, a wręcz gloryfikowanie ludowości stanowi prostą drogę zmierzającą do oderwania się od polskości. Oto jeden z nich, z tegorocznego sejmiku gminnego w Niemieckiej Lutyni: (…) zagrożenie zdaniem [Radomira] Sztwiertni płynie z naturalnym przywiązaniem do małej ojczyzny, dzięki któremu podtrzymuje się tożsamość, również i narodową, ale źle rozumiane może ją zastąpić, co czasem mniej lub bardziej donośnym głosem dociera z terenów Goroliji: „Jesteśmy gorolami, żyjemy w Goroliji i będziemy budować własną tożsamość wokoło gorolszczyzny”. — A to może być ucieczką od polskości, to może zastąpić polskość — konkludował18.

   A jeden z moich rozmówców używa bardziej dosadnego języka: To kult zasranej owcy, tak to nazywam. Co roku odbywają się te wszystkie zabijaczki, dożynki, „miyszania łowiec”. Ale co to ma wspólnego z polskością? Tam nikt zdania po polsku nie potrafi sklecić, a przecież pieniądze na tę działalność idą też i z Warszawy19. [No właśnie. I znów mowa o pieniądzach płynących z zewnątrz, o czym pisał wszak przed 120 laty cytowany na wstępie Naake-Nakęski. Ale ad rem.] Tymczasem stan polskości na Zaolziu martwi też autorów cytowanej „Wizji”. I podczas dyskusji jakie miały miejsce podczas tegorocznych sejmików, na części których miałem okazję uczestniczyć, też wyraźnie jest dostrzegalne zagrożenie płynące ze zmniejszającej się liczby Polaków, a przede wszystkim zamykania się w swoim własnym zaolziańskim światku. Konstatacją tych spotkań, jak i wspomnianej broszury jest apel — że, tylko my to możemy zrobić, tylko od nas to zależy czy będziemy Polakami czy nie. Czyli podobnie jak kończył przed ponad wiekiem swój „raport” Naake-Nakęski: Gdyby na skutek broszury niniejszej już ani grosz nie wpłynął na towarzystwa narodowe w Cieszynie, to lud cieszyński nie zginie, jak nie zginął i nie zginie lud nasz na Śląsku pruskim, choć tam bez porównania większy ucisk panuje i choć Polska tam pieniędzmi tak nie sypie, jak dla nas. (…) osiągniemy tę poprawę [stosunków narodowych — przyp. jot] prędzej czy później przy wytężonej pracy nad podniesieniem własnej oświaty, przy dzielnej, wytrwałej obronie praw naszych — za pomocą zgromadzeń i stowarzyszeń, za pomocą dobrych czasopism i książek20.

    I jeszcze ciekawe, acz dość mocne sformułowanie: Żebraniny powinniśmy zaprzestać, bo ta nam ubliża, a nie wiele pomaga. Z tym zasobem środków, jakie już posiadamy, bardzo dużo zrobić można, niech tylko te pieniądze odpowiednio użyte będą21.

   Zatem dotowany skansen, rezerwat czy to nieszczęsne hospicjum? Na pewno Zaolzie to obszar zamknięty, otoczony szczelnie płotem. Ale czy od zewnątrz, czy od wewnątrz? pod przymusem czy z własnej woli?

   Nigdy, od 1920 roku państwo, w granicach administracyjnych którego leży ten skrawek cieszyńskiego Śląska, nie dawało takich możliwości rozwoju kurczącej się z dnia na dzień mniejszości narodowej jak ma to miejsce obecnie. Łącznie z prawem do demonstrowania swej etnicznej odrębności. No bo przecież toutes proportions gardées, czymże jest pochód pod pezetkaowskimi sztandarami w ramach związkowego festiwalu a nawet tustelański orszak zmierzający z jabłonkowskiego rynku do Lasku Miejskiego, przy kłującej w oczy tablicy drogowej z polską nazwą danej miejscowości, czy z wybijającą się z głośnika w pociągu polską nazwą następnej stacji? Ponadto pojawiły się możliwości, których wcześniej nie było: używanie na szczeblu oficjalnym, administracyjnym polskiej pisowni imion (te do tej pory widnieć mogły jedynie wykute na nagrobku) czy rezygnacja przez kobiety z końcówki „-ova”, doklejanej automatycznie przez urzędnika. Wreszcie utrzymywana z pieniędzy podatnika szkoła „z polskim językiem nauczania”, która otwiera swe podwoje nawet dla garstki uczniów. A proszę sobie przypomnieć walki o polskie szkolnictwo na Zaolziu w latach masarykowej Republiki.

   Te niespotykane wcześniej korzystne warunki dla funkcjonowania zaolziańskich Polaków są bez wątpienia pochodną członkostwa Republiki Czeskiej w Unii Europejskiej. To jasne. Ale jednocześnie zbiega się to z oswojeniem a może ujarzmieniem lub banalnym przyzwyczajeniem tutejszych mieszkańców, przyznających się do kulturowych związków z krajem Kochanowskich, Morsztynów, Skargów, Kraszewskich, Sienkiewiczów i Stasiuków do czeskiej rzeczywistości. Bo przecież od dawna nie ma na Zaolziu irredentystycznych idei przyłączenia do Macierzy. Nie ma tendencji separatystycznych czy choćby autonomicznych, by stworzyć powiat zaolziański. Polityczna słabość wspólnoty na szczeblu powyżej gminy jest wyraźna, brak jest silnej partii politycznej, która wprowadziłaby na Malou Stranu choćby jednego jedynego polskiego posła.

   Przekształcenie się narodu w grupę etniczną czy wręcz etnograficzą — jak to ujął przed laty Szymeczek — nikomu nie zagraża, nikomu nie szkodzi. Ot taki lokalny koloryt jak Hanacy, Wałasi czy Prajzowie...

   Czyli to odchodzenie do hospicjum, zamykanie się w rezerwacie czy muzealnej gablocie jest z przymusu, czy też akt to dobrowolny samych Zaolziaków, którym najwygodniej byłoby się wrócić do status quo ante, a precyzując do czasów sprzed 1848 roku? Na to pytanie trudno postawić jednoznaczną odpowiedź.

 

Překlad do českého jazyka / tłumaczenie na język czeski

 

Skanzen, park, hospic… Tyto tři pojmy, které více nebo méně výstižně mají popisovat současnou kondici Zaolzí (a přesněji formulováno – polskosti na Zaolzí), poměrně často jsou přítomné v politických rozhovorech, jak na konferencích, tak v publicistice, nebo nakonec při nezávazných soudružských jednáních.

   Tyto termíny spojuje jedno – uzavřená oblast, izolována od „normálního světa” a jeho problémů. Cože to je za skanzen? To je muzeum pod širým nebem, a muzeum vždy ukazuje minulost, která byla pokryta tlustou vrstvou současnosti. Park to je vyjmutý kousek území, na kterém je umožněno rozvíjet život na starých pravidlech, jakoby na vzdor obklopující realitě. A nakonec hospic, místo, kde nevyléčitelně „nemocný na smrt” pacient očekává na smrt, ale celou dobu má zajištěnou péči z vnějšku. Ostatně tato péče z vnějšku se objevuje i v obou dříve vyjmenovaných případech. A obdobně je to se Zaolzím. Zaolzí žije díky vnější pomoci, vnější podpoře, vzácně se takto zapisuje do tradice půldruhého století existence Těšínského Slezska.

   Protože, když pozorujeme dějiny tohoto regionu od Lidového jara, to je od tohoto národního obrození na území ohraničeném Bílkou a Ostravicí, a protínaném proudem Visly, Olzy a Lučiny, docházíme k závěru, že nelze přeceňovat význam právě tohoto zásahu z vnějšku. Tak bylo v případě tří silných společností: německé, české a polské. Zdejším národnostním hnutím fandily Vídeň, Vroclav, Praha, Brno, Krakov, Lvov... Nás zajímají dvě posledně vyjmenovaná města, odkud byla exportována polskost. A také finanční prostředky tak nutné k jejímu šíření.

   Na základě informací, které tehdy nebyly utajovány a byly bedlivě zveřejňovány a tehdejším tisku, vyplývá, že řada iniciativ, ze kterých jsou dnes Těšíňáci hrdí, vznikla za značné finanční podpory Matice, hlavně z Haliče, to je z Malopolska a Země Lvovské, ale také z jiných oblastí, především těch, které byly pod ruským záborem. Vzpomenu alespoň vznik „Polského domu” v Těšíně (později pojmenovaného „Národním domem”), podporování „Gwiazdki Cieszyńské” („Těšínská hvězdka”) de facto haličskými čtenáři, početné knižní dary, díky kterým vznikly knihovny a čítárny, peníze přicházející na založení gymnázia v Orlové, a dříve v Cieszyně a mnoho, mnoho jiných objektů či institucí, ve kterých „vnější” vklad není k přecenění.

   Abych nemluvil bez důkazu, dovolím si použít citaci z tehdejší doby, přesněji z brožury vydané v 1896 roce, jejímž autorem je Wacław Naake-Nakęski, novinář a národní buditel, který přesně pamatuje tehdejší vztahy: Začínající se projevovat, vzbuzena Stalmachem, finanční obětavost přicházející z celého Polska ve prospěch Těšína (...) se dnes rozšířila, zejména z Haliče, do rozměrů skutečně významných, pokud zohledníme chudobu v této části země na jejím vlastním smetišti. Pomoc ze strany Polska projevována peněžitými dary nebo jinak, se objevuje ode dávna1. A dále přesně oznamuje: (…) s  určitostí můžeme tvrdit, že za posledních 35 let [roky 1861-96 – autor] pomoc udělována Těšínskému Slezsku jinými částmi Polska, je možno vyjádřit číslicí přibližně 300.000 zlr., to je v průměru více jak 8.500 zlr. ročně2.

   Ale existuje také druhá strana mince. Můžeme se pokusit o konstatování, že občané, a spíše kulturní a národní pracovníci na Těšínském Slezsku dobře znali svou hodnotu a poměrně rychle zpozorovali, že na jejich aktivitách záleží nejen jim, ale také oněm vnějším dárcům. Proč by tedy nevyužili oněch subvencí pro tyto provinční cíle? Protože jak jinak je možno vysvětlit následující větu v textu: Při takové pomoci, kdyby tyto peníze byly racionálně použity pro nejdůležitější potřeby, a tedy na politický tisk a rozšiřování osvěty v národním a humanistickém duchu, a nikoliv na „Těšínská tržiště”3 nebo „Národní domy” a podobné fiktivní, nebo dokonce finanční spekulace, polskost Těšínského Slezska by už dnes byla vybojována navždy4. A ještě jiný odstavec, ve kterém se mluví, že vnější, pocházející z Těšínského Knížectví, vklad fondů pro Matici školskou byl najednou 8,88 (v závislosti na interpretaci zdrojů) a dokonce pouze 3,26 proc. Tato účast by byla zajisté o něco větší, kdyby lid knížectví, zejména evangelický, cítil se více polský, a zejména, kdyby mnoho bohatých zdejších národovců, méně mlátilo houbou před Polskem o svém vlastenectví, a byli více obětaví pro obdobné cíle. Tato jejich zdrženlivost v tomto směru, se nejlépe uplatňuje ve stipendijním fondu pro žáky polského gymnázia, protože účast Slezanů na něm se rovná nule. Složila se na něj pouze Halič, částečně Warszawa. V počtu téměř 200 stipendistů po 80, 100 a více zlotých, zřízených Haličany, avšak ze součtu nejméně 20 000 zl. není ani jeden zlotý od těšínských národovců. To rozhoduje o jejich občanské hodnotě. „Proč máme porušovat svoji kapsu, hloupá Halič zaplatí za sebe i za nás!” – to je zásada, kterou se řídí nejhlasitější na Těšínsku vlastenci, zejména z michejdovské kliky5.

   Kdokoliv se alespoň trochu vyzná ve společenském životě Zaolzí za poslední půltřetí dekády sám pozoruje zajímavé paralely...

   Ale vraťme se k tématu. Skanzen, etnická rezervace či hospic?

   Samotné Těšínské Slezsko bylo vždy ve složité poloze, vždy „mezi”; územím „už mimo, ale také ještě ne v”, jestli budeme mluvit o Německu / Rakousku, Čechách / Moravě nebo také o Polsku. A zřetelně to ukázaly události 1848 roku. Každý ze tří národů bydlících v okolí uznávalo toto území za své. Území přímo ideálně hodící se ke kulturní expanzi, aby se neřeklo přímo  kolonizaci, protože se tam slezská národnost nevykrystalizovala (jako to je aspoň v případě Švýcarské konfederace, kde jazyková různorodost nikterak nebyla překážkou ke vzniku národní společnosti).

    Naopak na základě jazyka (a jeho nářečí) vznikla regionální identita, lokální, jednak těšínská do roku 1920 nebo – později – subregionální, sublokální přímo ta zaolzanská. Avšak v jejím rámci od momentu vzniku se stíraly a stírají se (což je dnes až nápadně viditelné v zaolzanské části Těšínského Slezska) dvě tendence: otevřená – nazvěme ji tak pracovně – a zavřená. A zpozorována byla tato skutečnost dosti dávno. Na začátku 1968 roku si Zaolzané mohli přečíst tento text: Dlouho a s námahou budujeme naši společenskou kulturu a nikdy to nebude jednoduché. V tomto roce tato kultura má 120 let. Nejcennější byly vždy tyto její stránky, které chtěly něco získat, stvořit, a nikoliv pasivně následovat. Vždy nás ohrožovalo a bude ohrožovat maloměšťáctví, tato nemoc odsuzující pro minimalismus a odloučení od širších záležitostí. Budeme se muset vyhýbat maloměšťáctví tím více, protože žijeme ve zvláštních podmínkách zaviněné nebo nezaviněné izolace. Odtud první potřeba — nepřipouštět izolaci z kterékoliv strany, zahajovat iniciativu, vstupovat do našeho soukromého života, protože nikdo nám nic nevěnuje a jsme spoluhospodáři této země6.

  Takto psal v „Głosu Ludu” zemřelý minulý rok Władysław Sikora. A přesně pět let později Kazimierz Kaszper (používající pseudonym Kamil), když hodnotil chování Zaolzanů při cyklistickém Závodě Míru dospěl k následujícím závěrům: Tři reflexy, tři charakteristické vlastnosti zaolzanské mentality, na základě kterých je možno usuzovat 1. Zaolzan fandí Polsku, 2. neprojevuje své rozdílné názory vůči spoluobčanům, 3. uvědomuje si svou vlastní „odlišnost” až do takového stupně, že ve vztahu ani k Polákům, ani k Čechům nepoužívá slovo „naši”. Protože kdo také je vlastně „svůj”?7

   Ale to je řečnická otázka. Protože ihned byla udělena odpověď: Není považován za pobratima ani současný Polák, ani současný Čech. Naším je „náš člověk”, to je ten, který je narozen na Zaolzí, milující vonící květiny (nad Olzou), vytlačující slzy dojetí krásné písně (dávné) lidu (našeho), kouzlo (našich) hor a současnost komínů. Prostě „náš člověk” má být tím, který miluje zemi (jako zahradu) komínů, smrků a jabloní, má se vášnivě  vracet k nostalgickému zamýšlení plynoucí z opojení krásou krajiny, má se, jako Maryna z Hrubeho, dát ujařmit, podlehnout a uchvátit přírodě.

   Ale jsme na Těšínském Slezsku, které je regionem odlišujícím se nejen tím, že krajina je ztvárněna Beskydami, řekou Olzou a Ostravsko-karvinským revírem. Nikoliv znaky krajiny mají utvářet autochtona – Poláka. Jaká je to nakonec specifika pro současnou vícenárodnostní společnost, která zde žije, pracuje, baví se. Pro kterou region je prostě místem její existence, a který vytváří nové hodnoty, vůbec ne spojitost krajiny s regionem? Žádný. A každopádně není významný.

    To je výsledek hýčkání tradice, udělování ji nadčasového významu a uchovávání ji, jako jediné možnosti před postupující asimilací. Chorobná oddanost minulosti, která nás (určitě) charakterizuje, může způsobit úplně nežádoucí a škodlivou energii.

   Proto je čas, abychom si o tom promluvili, abychom překročili hranici stvořenou námi samotnými, která se jmenuje: minulost. Protože zajisté pouze tuto vlastníme, naše je pouze minulost. Ponechme jí vědcům. ZAČNĚME TVOŘIT BUDOUCNOST8.

   Přiznávám se, nelistoval jsem všechna čísla „Glosu Ludu”, ale neudivilo by mne příliš, kdyby se ukázalo, že obdobných postřehů bylo na jeho stránkách otištěno v posledním půlstoletí mnohem více. Odvolám se tedy na text z minulého roku, taktéž upozorňujícího na „uzavírání se” Zaolzí a jeho občanů. Marian Siedlaczek se začal zajímat „zakladatelským mýtusem”, který je základem fungování každé skupiny, zpočátku rodinou a na národní nebo náboženské společnosti konče: (…) co je takovým mýtusem pro Poláka-Zaolzaka? Vznik Zaolzí v 1920 roce? Pochybuji. Znovu získáni tohoto Zaolzí Maticí v 1938 roce? Jistě ne. Avšak něco takového musí existovat, jestliže Zaolzák v sobě nosí velmi silný pocit své odlišnosti9.

   A vyhledává v tom, co se stalo po druhé světové válce a konečném odtržení Zaolzí od polského státu v jakékoliv tohoto státu podobě.

   Po 1947 roce prakticky celý společenský proud života Poláků na Zaolzí byl vládou zkanalizován do jedné organizace — PZKO. Souhlas pouze na jediné seskupení byla na pozadí mnohobarevné palety předválečných aktivit pro Poláky perfidním politickým a sociotechnickým úkonem. Po letech naše společnost stačila si už zvyknout na tento monosystém do takového stupně, že v jeho lůně začaly působit rozličné umělecké soubory, bylo postaveno mnoho Domů PZKO. Prakticky celý polský společenský, kulturní a soudružský život probíhal pod jedinou svazovou střechou. Vedlejším výsledkem naopak bylo, že se začaly stírat identické rozdíly mezi pojmem Polák a člen PZKO. V prvomájových průvodech kráčeli nikoliv Poláci, ale členové PZKO, náměstek ministra přijal delegaci členů PZKO, ve volbách se účastnili kandidáti-členové PZKO… (…) Ekvivalentní pro polskou národnost se stalo členství v PZKO.

   Právě to postupné posouvání ve uvědomění vidím jako základní kámen dnešního Poláka ze Zaolzí, tento zakladatelský mýtus10.

   Otázkou je pouze, zda viníkem této přes čtyřicet let trvající nadvlády jedné organizace, dominaci – což je nutno podtrhnout – proti vlastní vůli? Základ pro to byl připraven již dříve, kdy začaly být viditelné na Těšínském Slezsku tyto dvě dříve podporované směry, otevřená a uzavřená (nebo – aby lehce vyprovokovat Čtenáře – polská a slezanská). Stejně se stalo na vyjmutém ze slezskotěšínského organismu Zaolzí. A souhlasil bych se Siedlaczkem, že „vznik Zaolzana” začal po 1947 roce a zejména po 1948 roce. Primo: tehdejší vláda nedovolovala svobodný rozvoj národnostních menšin, které bydlely v Československu. Secundo: u místního obyvatelstva se spustil syndrom — abych to podal nějak elegantně — „slezsko-těšínský legalizmus”, kterého příčiny můžeme hledat v traumatické válečné zkušenosti, neustálých změnách státní příslušnosti a nejednou i národnostní prohlášení v životě sotva jednoho pokolení. Konečně — což je nesmírně důležité — tertio: používání termínu „Zaolzí”, „zaolzanský” bylo taktéž v tomto období formou manifestace polskosti a nesouhlasu s poválečným status quo, formou odporu vůči československé komunistické vládě, která se snažila vymýtit z oficiálního diskurzu, jak z každodenního jazyka, když jednoznačně nebyl spojován s Polskem, a přesněji s odtržením se od Polska; ale postupně — i když nadále asociace tohoto odtržení od Matice byla zřejmá — toto už nikoliv „násilím někým”, pouze v vlastní vůle a tak pojem  „Zaolzí” se stal de facto méně nebo více uvědomělým synonymem činu „odpupečnění se od Vlasti” a vůčí tomuto se dostalo do opozice, což ovlivnilo vznik fráze — my, Zaolzaci versus vy, Poláci.

   Ohrožení plynoucí z nadužívání pojmu „Zaolzí” pozorují také občané tohoto subregionu. Setkání v Těšínské knižnici s bystřickým podnikatelem Mariuszem Wałachem bylo nazváno „Nemám rád slovo Zaolzí”: Wałach přesně také vysvětlil, proč. Neustálé označování naší části Těšínského Slezska tímto termínem způsobuje, že se stále více distancujeme od polského národa a jeho kultury. — Těšín vznikl asi před tisícdvěstě lety. Je to možná pohádka, ale předpokládejme, že existuje tisíc let. Tato země se rozvíjela jako jeden celek. V 1920 roce byla umělé rozdělena. Takový stav trvá 92 let. Na jednu stranu tisíc let, na druhou devadesát — to je nesrovnatelné — přesvědčoval a poukazoval na skutečnost, že dnes někdy i historici nazývají tyto země Zaolzím, když mluví o období před rozdělením Těšínského Slezska, co je přece nelogické11.

   V 2006 roce dr. Józef Szymeczek předložil tvrzení (a to — neskrývám — později bylo potvrzeno v mých početných peregrinacích po Zaolzí, pozorování a rozhovorech) o svébytné evoluční inverzi občanů západní částí Těšínského Slezska: Od 1920 roku polská menšina na Zaolzí prochází zřejmě stejnou ideovou cestou, kterou šla do 1920 roku, avšak v opačném směru: z národního společenství, kterým v 1920 roce nepochybně byla se proměňuje zvolna v etnickou společnost – lid polského původu. (...) Subjektivně se také necítí Poláky v opravdovém významu. Polsko pro zaolzanskou mládež je, jak to podal v jednom ze svých fejetonů místní novinář a básník Jacek Sikora, „nejbližším cizím státem”12.

   A téměř deset let později Siedlaczek mu pomáhá: Polsko se stalo pro nás téměř cizí, nesrozumitelnou zemí. Mluvíme: u nás v Čechách. Neznáme polskou realitu13.

   A na totéž poukazují autoři sejmikové publikace „Wize 2035. Rozvojová strategie polskosti na Zaolzí”: Záležitostí týkající se Polska jsou často pro Zaolzaky velmi abstraktní, a navíc považována jako zajímavosti. (…) Stále slabší je kontakt s realitou, zejména polskou kulturou. Dřívější úzké rodinné vazby, založené na společném území Těšínského knížectví, ve velké míře zanikly, a nové vznikají zcela výjimečně. Polská kultura na Zaolzí je přítomná velmi sporadicky14.

   A dále Szymeczek pokračuje ve svém vývodu sladěn jazykem vědce, že Poláci na Zaolzí po léta odtržení od Matice ztratili většinu objektivních znaků vztahujících se k národu – národnímu společenství. Dnes jim zůstal pouze jediný objektivní znak, kterým je jazyk. A to nikoliv spisovný polský jazyk, ale nářečí slezskopolské, které denně používají15.

    To už v publicistice Siedlaczka je viditelná výrazná sarkastistická nota s pořádnou dávkou ironie vůčí svým spolukrajanům: Znalost polského jazyka a jeho používáni již není nutné, protože máme potvrzeno našimi badateli, že nářečí, které používáme, má kořeny v staropolském jazyce. Proto naše nářečí je vlastně ještě více polské než polský jazyk16. A hned také dodává, že se zálibou nářečí je spojen kult pro tradici, a přesněji – folklóru. Hledání a nalézání splnění v lidovosti odpouští naše vzdalováni se od živé současné polské kultury17.

    Cožpak na to neupozorňoval téměř před půl stoletím Kaszper? Na tento folklór? Tento, spojovaný dnes především s horalštinou, je jedním, kéž ne nejdůležitějším determinantem zaolzanské odlišnosti. A nemá nic společného z „pezetkaoizmem”. Můžeme se zde setkat s nikterak neosamoceným názorem, že kultivování, a přímo glorifikování lidovosti je přímou cestou směřující k odtržení se od polskosti. Zde jeden z nich, z letošního obecního sejmiku v Německé Lutyni: (…) ohrožení podle názoru [Radomira] Sztwiertni vyplývá s přirozené oddanosti malé vlasti, díky které se udržuje identita, také ta národní, ale špatně pochopena ji může nahradit, co někdy méně nebo více hlasitě proniká z území Gorolije: „Jsme gorole, žijeme v Goroliji a budeme stavět vlastní identitu kolem horalštiny”. — A to může být únikem od polskosti, to může nahradit polskost — konkludoval18.

   A jeden z mých společníků používá přesvědčivější jazyk: To je kult zasrané ovce, tak to jsem pojmenoval. Každý rok se konají všechny ty zabijačky, dožínky, „miyšaně łowiec”. Ale co to má společného s polskostí? Tam nikdo není schopen dát dohromady větu polsky, a přece peníze na tuto činnost přicházejí také z Warszawy19. [No právě. A zase je řeč o penězích přicházejících z vnějšku, o čemž psal před 120 lety citovaný v úvodu Naake-Nakęski. Ale ad rem.] Mezitím stav polskosti na Zaolzí dělá starosti také autorům citované „Vize”. A v rámci diskuze, jaká se konala v průběhu letošních sejmiků, kterých jsem se částečně mohl zúčastnit, je také výrazně viditelné ohrožení plynoucí ze zmenšujícího se počtu Poláků, a především uzavírání se ve svém vlastním zaolzanském světě. Konstatováním těchto setkání, jakož i zmiňované brožury je výzva — že, pouze my to můžeme udělat, jen na nás záleží, zda budeme Poláky nebo ne. Čili obdobně jako uzavřel před více jak stoletím svůj „report” Naake-Nakęski: Kdyby vlivem této brožury už ani groš nepřišel na národní sdružení v Těšíně, potom lid těšínský nezahyne, stejně jako nezahynul náš lid v Pruském Slezsku, i když je tam nesrovnatelně větší útlak, a i když Polsko tam penězi tak nesype, jako pro nás (…) dosáhneme tohoto zlepšení [národnostních vztahů — jot] dříve nebo později při intenzivní práci pro zlepšení úrovně vlastní osvěty, při dělné, namáhavé obraně našich práv — s pomocí shromáždění a sdružení, s pomocí dobrých časopisů a knih20.

    A ještě jedna zajímavá, i když silná formulace: Žebrotu bychom měli  ukončit , protože nám ubližuje, a moc nepomáhá. S těmito prostředky, které už vlastníme, můžeme hodně udělat, ať tyto peníze jsou vhodně použity21.

   Tedy dotovaný skanzen, etnická rezervace nebo tento nešťastný hospic? Zajisté Zaolzí to je uzavřená oblast, obklopená těsně plotem. Ale z vnějšku nebo zvnitřku? Z přinucení nebo z vlastní vůle?

   Nikdy, od roku 1920 stát, v správních hranicích kterého leží tento kousek Těšínského Slezska, nedával takové možnosti rozvoje, zmenšující se ze dne na den, národnostní menšiny jako je to v současnosti. Společně s právem k projevování své etnické odlišnosti. Protože přece toutes proportions gardées, čím je průvod s prapory PZKO v rámci svazového festivalu, a dokonce zdejší průvod směřující z jablunkovského náměstí do Městského lesa, při štípající do očí vjezdové tabuli s polským názvem dané obce, nebo ohlašované ve vlaku polské názvy následující stanice? Navíc objevily se možnosti, které dříve nebyly: požívání na oficiální správní úrovní polských jmen dle polského pravopisu (tyto dosud jsme mohli pouze vidět vytesané na náhrobku) nebo rezignace žen na používání koncovky „-ova”, přilepované automaticky úředníkem. Konečně udržování z peněz z daní občanů škol „s polským vyučovacím jazykem”, které existují dokonce pro hrstku žáků. A prosím připomeňte si boj o polské školství na Zaolzí v dobách Masarykové Republiky.

   Tyto dříve nemající obdoby výhodné podmínky pro fungování zaolzanských Poláků jsou bezpochyby odvozené od členství České republiky v Evropské unii. To jistě. Ale současně se spojuje s ochočením a možno i podrobením nebo banálním přivyknutím se zdejších občanů, kteří se hlásí ke kulturním stykům se zemí Kochanowských, Morsztynů, Skargů, Kraszewských, Sienkiewiczů a Stasiuků do české současnosti. Protože přece odedávna neexistují na Zaolzí iredentistické tendence pro připojení k Matici. Neexistují separatistické tendence nebo třeba jen autonomické, aby utvořit zaolzanský okres. Politická slabost společenství na úrovni vyšší obce je výrazná, chybí zde silná politická strana, která by zajistila na Malé Straně alespoň jediného polského poslance.

   Přeměna národa v etnickou nebo přímo etnografickou skupinu – jak to podal před lety Szymeczek – nikoho neohrožuje, nikomu neškodí. Hle takový lokální kolorit jako Hanáci, Valaši nebo Prajzáci...

   Čili to odcházení do hospice, uzavírání se v etnické rezervaci nebo muzejní vitríně je z přinucení nebo z vlastní vůle samotných Zaolzaků, pro které nejpohodlnější by bylo vrátit se do status quo ante, a přesněji do období před 1848 rokem? Na tuto otázku je složité udělit jednoznačnou odpověď.

 

1.        Dr. G. Twardowski (pseud., właśc. Wacław Naake-Nakęski), Przed forum polskiego społeczeństwa. Stosunki polskie na Śląsku, Kraków 1896

2.        Twardowski, ibidem

3.        Bazar Cieszyński”, organizacja handlowa na zasadzie spółki. W latach 80-90 XIX w. doszło tam do malwersacji finansowych / „Těšínská tržnice”, obchodní organizace, spolek. V 80-90 letech XIX století došlo tam k finančním malversacím

4.        Twardowski, ibidem

5.        ibidem

6.        Władysław Sikora, Przeszłość w teraźniejszości, [w:] „Głos Ludu”, 11.01.1968, str. 1-2

7.        Kamil (pseud., Kazimierz Kaszper), Wykłady z Zaolzia, [w:] „Głos Ludu, 6.01.1973

8.        ibidem

9.        Marian Siedlaczek, Fakty i mity, 25 lat minęło... [w:] „Głos Ludu”, 7 marca 2015, str. 6,

10.    ibidem

11.    dc, Tysiąc lat kontra dziewięćdziesiąt [w:], „Głos Ludu”, 20 marca 2012, str. 4

12.  Józef Szymeczek, Od grupy etnicznej do grupy etnicznej? W kwestii „uwstecznienia” świadomości narodowej Polaków na Zaolziu, arch. J. Szymeczka; referat został później opublikowany w: Józef Chlebowczyk – badacz procesów narodowotwórczych w Europie XIX i XX wieku, red. Maria Wanda Wanatowicz. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2007, pt. Od grupy etnicznej do grupy etnicznej? W kwestii „kondycji narodowej” Polaków na Zaolziu u  progu XXI wieku

13.    Siedlaczek, ibidem

14.    WIZJA 2035. Strategia rozwojowa polskości na Zaolziu, red., Czeski Cieszyn 2016,

15.    Józef Szymeczek, ibidem

16.    Siedlaczek, ibidem

17.    Marian Siedlaczek ibidem

18.    http://zwrot.cz/2016/03/sejmik-w-lutyni-dolnej-o-szkolnictwie/

19.    Jarosław jot-Drużycki, Hospicjum Zaolzie, Nakladatelství Beskidy / Wydawnictwo Beskidy – Bronisław Ondraszek, Wędrynia 2014, str. 56

20.    Twardowski, ibidem

21.    Twardowski, ibidem

 

wejścia na stronę