A co Korea Płn?

 

Wojna światowa - trzecia - jest niemal pewna - przynajmniej jeśli posłuchać co bardziej skłonnych do histerii pismaków. Zacznie Korea Północna, a potem już pójdzie. Toteż gdy będziemy siedzieli w schronach, czekając na ostateczne uderzenie - warto pamiętać, komu to zawdzięczamy.

Nie, nie komunistom...

Dobra, czerwoni nie są tak całkiem bez winy - ale dzisiejszy, potworonowy kształt Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej jest w głównej mierze owocem polityki amerykańskiej z lat 50. A w głębszym wymiarze - rozgrywki powojennych mocarstw, w której Koreańczycy, zarówno ci z północy, jak i ci z południa, liczyli się najmniej.

Wojna światowa - ta druga - zakończyła 35-letnią brutalną okupację Półwyspu Koreańskiego przez Japonię. Los Korei nikogo z możnych specjalnie nie obchodził - chodziło tyko o to, żeby armie wyzwolicielskie nie wchodziły sobie w drogę - toteż wyznaczono strefy wpływów, dzieląc półwysep wzdłuż 38. równoleżnika, co było skądinąd zgodne ze starym kulturowym podziałem na Puk-in i Nam-in, czyli ludy północy i południa. Związek Radziecki był w lepszej sytuacji, bo miał do dyspozycji prawdziwych koreańskich komunistów, gotowych do zaimplementowania na północy, uwiarygodnionych walką przeciw Japończykom, z Kim Ir Senem na czele. Amerykanie południowokoreańskich liderów musieli dopiero wymyślić. Wyszło im to zresztą dość słabo - postawili na mieszkającego w USA od czterdziestu lat Li Syng Mana, którego krwawe, brutalne i skorumpowane rządy doprowadziły nawet przyzwyczajonych do ucisku Koreańczyków do takiego wkurwienia, że CIA musiała swoją marionetkę pospiesznie i skrycie ewakuować do Honolulu, gdzie „pierwszy prezydent niepodległej Republiki Korei” dokonał żywota.

To jednak miało się wydarzyć dopiero dekadę później. Na razie był rok 1950 i obaj namaszczeni przez konkurencyjne potęgi przywódcy konkurencyjnych połówek Korei marzyli o zjednoczeniu kraju pod swoim berłem. Zaczął Li Syng Man, który ogłosił niepodległość Korei Południowej. Kim Ir Sen zareagował dość prosto: najazdem. I wtedy okazało się, że o ile północni komuniści traktowali wyścig zbrojeń serio, o tyle południowi kapitaliści zajmowali się wówczas pierwotną akumulacją kapitału. Kolosalne środki pomocowe płynące z USA trafiały na prywatne konta członków reżimu Li Syng Mana, a armia składała się głównie z żołnierzy widm, koreańskiego odpowiednika gogolowskich martwych dusz, których żołd trafiał do kieszeni dowódców. Kim Ir Sen zajął Seul w 3 dni.

Rada Bezpieczeństwa ONZ, korzystając z nieobecności delegacji radzieckiej, zdecydowała o stworzeniu sił do obrony południa, złożonych głównie z żołnierzy amerykańskich, którzy - po początkowych klęskach - odnieśli druzgocące zwycięstwo. W odpowiedzi do gry wkroczyły Chiny - z formułą, którą dziś określilibyśmy mianem „zielonych ludzików”, a wtedy nazywano „chińskimi ochotnikami ludowymi”. Z pomocą trzystu tysięcy Chińczyków wojska Kim Ir Sena dotkliwie pobiły armię południa i zepchnęły Amerykanów za 38. równoleżnik. Prezydent Truman, nie posiadając się z oburzenia, uznał, że Koreę Północną należy zrównać z powierzchnią ziemi.

I to jest przyczyna, dla której dziś, prawie 70 lat później, wszyscy mamy gacie pełne strachu przed ostatnim nieobliczalnym reżimem komunistycznym na ziemi.

Przez 3 lata armia amerykańska prowadziła naloty dywanowe na Koreę Północną, likwidując wszystko, co wystawało nad ziemię. Zrzucono 635 tys. ton materiałów wybuchowych - 20 proc. więcej niż na całym Pacyfiku podczas II wojny światowej. Według gen. Curtisa Le Maya, późniejszego szefa sztabu Sił Powietrznych USA, w nalotach zginął co piąty Koreańczyk z północy, choć inni badacze, np. kanadyjski analityk Michel Chossudovsky, uważają, że ta liczba może sięgać nawet jednej trzeciej. Oficjalne dane KRL-D mówią, że naloty zniszczyły 8700 fabryk, 5000 szkół, 1000 szpitali, 600 000 domów, Pod koniec 1952 r. amerykańskiemu lotnictwu zaczęło brakować celów do bombardowań, rozwalono zatem tamy irygacyjne na rzece Yalu Jiang, co doprowadziło do zniszczenia zbiorów ryżu i do  powszechnego głodu. Po industrializacji i postępie pierwszych powojennych lat nie został w Korei Północnej kamień na kamieniu.

To może tłumaczyć, dlaczego tamtejsza ludność Jest taka zawzięta.

,